Basia Ritz to osoba,
która wygrała pierwszą polską edycję MasterChef'a.
Przyznaję bez bólu,
że nie śledziłam tego programu, chociaż swojego czasu oglądałam odcinki
MasterChef'a australijskiego, przeglądałam również książkę Julie Goodwin,
zwyciężczyni tamtej edycji.
Nie miałam więc
okazji zaangażować się emocjonalnie w osobę Basi i jej historię w programie, ale może pozwoli mi to w zdystansowany sposób podejść do jej pierwszej książki.
Ma ona ciekawą
konstrukcję - różni się od zwykłej pozycji kulinarnej tym, że jest
chronologiczną opowieścią, o czym zresztą w zasadzie uprzedza podtytuł:
"Autobiografia kulinarna".
Przepisy podzielone
są zatem na autorki rozdziały życiowe: "Smak dzieciństwa", "Na
obcej ziemi", "Podróże kształcą" i "MasterChef od kuchni i
wariacje na temat".
Basia ma zacięcie
literackie i z przyjemnością płynie się przez przedmowy do kolejnych
rozdziałów, a uporządkowana historia jest wciągająca, mimo, że autorka jest dla
mnie w zasadzie nieznaną postacią. „Powieściowy” podział treści, odpowiednie
przedmowy tonują napięcie i sprawiają, że jestem ciekawa, jakie przepisy kryją
się za wstępem, który właśnie przeczytałam.
Niektóre przepisy
mają prolog, czasem z anegdotą, o miękkim, wyczuwalnym klimacie przewijającym
się przez całą książkę, sprawiającym, że nie ma ona charakteru leksykonu.
Wypatrzyłam już i
oznaczyłam co najmniej kilka potraw do wypróbowania; to: zupa kalafiorowa z
lanymi kluseczkami, sernik Pani Tereski, strudel jabłkowy z orzechami, koniecznie
tort szwarcwaldzki; wreszcie - zdecyduję się może na faszerowaną kaczkę, gwiazdę
z okładki ;) Lubię domową kuchnię polską, lubię też kuchnię niemiecką, mam więc
na swoich faworytów spory apetyt, a o próbach dam znać na blogu.
Zdjęcia potraw
wykonała sama autorka. Fotografie nie ustępują tym profesjonalnym; kojarzą mi
się bardziej z obrazami z wydawnictw Nigelli (Lis Parsons) niż z tymi z książek
Jamiego Olivera i Rachel Allen (David Loftus) czy Lucindy Scali Quinn (Mikkel
Vang). Co do sprzętu - wykonane są taki sposób, że obiekty wydają się bardzo
bliskie i bardzo duże.
Jeżeli chodzi o
fizyczną stronę wydawnictwa – format jest typowym dla anglosaskich książek
kulinarnych (pomiędzy A5 a A4), książka ma twardą oprawę i zaopatrzona jest w
tasiemkę. Strony są grube, skład bez szaleństw, jednym fontem, ale jest czysty,
elegancki a przede wszystkim – staranny. Nie wypatrzyłam do tej pory żadnej
literówki. Jedyna rzecz, z którą trudno mi się pogodzić to kolaże ilustrujące
każdy rozdział. Drobiazg – ale dla mnie bardzo cenny – „Dom pełen smaku”
wyposażony jest w „przepisowy” indeks.
Styl Basi różni się
nieco od tonu choćby Nigelli Lawson - zdystansowanej, bardzo nonszalanckiej,
ciętej i momentami rubasznej. Cała opowieść jest ciepła, serdeczna, i - jeżeli
momentami bardziej zasadniczym Czytelnikom może wydać się zbyt ckliwa - na jej
obronę dodam, że wydaje się także szczera i autentyczna.
Dość, że sama wezmę
sobie z ukorzeniem do serca refleksję o gotowaniu z dziećmi, na przyszłość w
ciągłym pośpiechu: "(...) cierpliwości, która znosi niezdarność dziecka
siejącego mąkę wszędzie wkoło, tylko nie do makutry. (...) Gdybym w
dzieciństwie nie została wpuszczona do kuchni, gdzie (...) mogłam skrobać
swojego ogórka, nie wiem, czy gotowałabym dziś z takim entuzjazmem, z tak
szaloną pasją".
Za co z tego miejsca
dziękuję mojej Mamie :*
Opisałaś dyskretnie i nienachalnie. Obudziłaś ciekawość. Jak tylko minie to
OdpowiedzUsuńŚwiąteczno-Noworoczne zamieszanie i zostanę z jakąś kasą, pewnie kupię
Wesołych Świąt.
podobają mi się te zdjęcia, w fajnym stylu robione aczkolwiek MasterChiefa też nie oglądałam
OdpowiedzUsuń